czwartek, 1 stycznia 2015

O dawaniu


Kiedy dajesz i nie wiesz, że dajesz… nie musisz niczego oczekiwać w zamian.
Kiedy otrzymujesz i nie wiesz, że jest ci dawane, nie musisz być wdzięczny.
Kiedy jesteś uważny, w każdej z tych sytuacji możesz czerpać i cieszyć się, być wzruszonym, płakać z radości nad hojnością tego Wszech Świata jako całość. 

Miała miejsce kiedyś taka sytuacja:

W więzieniu, w jednym pomieszczeniu pracowali razem więzień i pracownik cywilny. Spotykali się przez jakiś czas codziennie. Była akurat zima. Któregoś dnia czekając razem na kolejne zadanie do wykonania, więzień powiedział:
- Brrr, jak zimno jest. -
Pracownik cywilny nie zastanawiając się zdjął koszulę, zaś podkoszulek swój dał więźniowi, by założył, sam zostając tylko w koszuli. Obaj byli zaskoczeni tym co się wydarzyło.

I inna:

W zupełnie innym czasie szedł pewien człowiek ścieżką w górach mocno zamyślony i raptem zatrzymał się. Spojrzał do góry, a na gałęzi siedziała wiewiórka wpatrzona w niego. Miała główkę przechyloną, by być może, lepiej go widzieć. Znieruchomiał. Jego wzrok zatrzymał się na niej, a myśli jakie miał w głowie w tym samym momencie pierzchły, przestały istnieć. Długą chwilę tak stali, nieporuszeni, jakby całą wieczność. To nie było przypadkowe spotkanie. Stali i stali. W końcu ona pierwsza zrobiła ruch. Spojrzała jeszcze raz na niego z drugiej strony konara, na którym siedziała i zaczęła oddalać się, kilka razy spoglądając do tyłu na niego. On stał i nie umiał zrobić ani jednego kroku. Czuł w sobie jakąś wyjątkowość. Czy sobie coś przekazali?

I jeszcze inna:

Młodzieniec dwudziestoparoletni, kiedyś dawno temu, jechał autobusem komunikacji międzymiastowej w Beskidzie Niskim i zobaczył wśród  pasażerów, w pierwszych rzędach pojazdu, anioła pod postacią jaśniejącej młodej dziewczyny. Cała dalsza podróż wypełniona była jej blaskiem. Nie umiał odwrócić wzroku. Potem zniknęła. Dużo czasu minęło zanim się otrząsnął.

I jeszcze jedna:

To zdarzyło się na wschodzie Polski. Obaj pracowali w tartaku. Zbijali palety. On młody przejezdny, zatrzymał się, by zarobić trochę pieniędzy na dalszą wędrówkę, ten drugi miejscowy, w sile wieku i to było jedno z jego stałych działań. Tak więc obaj zbijali palety na kawałek chleba. Jednak praca ich nie była równa. Młody chłopak bardzo się starał, ale norma jaką miał wykonać była ponad jego siły. Miejscowy z lekkością radził sobie z zadaniem. Od czasu do czasu robili przerwę na papierosa, siadali na deskach i palili. Niewiele rozmawiali, więcej trawli w milczeniu. Dni mijały. Kiedy przyszedł czas rozliczenia, młody chłopak dowiedział się od swojego partnera, miejscowego, że tyle palet, ile mu brakuje, leży po stronie gdzie on zbijał. Zaraz potem musieli się rozstać. Ale na tym nie koniec tej opowieści. Młodzieniec jeszcze na jakiś czas został w tej miejscowości. Dostał propozycję pracy krótkoterminowej, przy klupowaniu lasów w tej okolicy. Codziennie, wraz z inżynierem leśnym na zmianę biegali po górach od drzewa do drzewa i wykonywali ich pomiary.
Nadeszła sobota. Wybrał się na zabawę w remizie strażackiej, by zobaczyć, jak bawią się miejscowi. Nie chciał być sam. Sala pełna była młodych ludzi jak on, ale nie tylko, bo kłębiły się tam dymy papierosowe, opary alkoholowe i głośna niby to muzyka. Usiadł przy jedynym pustym stoliku na końcu sali. Pił herbatę. Patrzył zamyślony, jakby nie tu był. Kiedy nastroje na sali stały się bardziej buńczuczne, ktoś z tłumu kilka razy pochodził do niego, by zwrócić mu uwagę, żeby nie naśmiewał się z nich. Żadne tłumaczenia z jego strony nie były w stanie zażegnać rosnącego napięcia. W kolejnej przerwie między tańcami chciano, by wyszedł na zewnątrz, na tzw. pole, by tam mogli wyładować na nim agresję jaka w nich wzbierała. Teraz zrozumiał co mu grozi. Uciekł stamtąd. Udało mu się. Ale wiedział, że problem jego obecności w tej miejscowości nie został zażegnany, dlatego do końca pobytu poruszał się ostrożnie. W dniu wymarszu w dalszą wędrówkę na wschód, dowiedział się, że człowiek z którym wcześniej pracował w tartaku, jak dotarła do niego informacja o tym zdarzeniu, zabronił komukolwiek choćby palcem go tknąć. Nie wiedział, że nic mu nie groziło, że był już do końca zupełnie bezpieczny. Opuszczając to mijsce powiedziano mu także, że ów człowiek chodził również po domach i pomagał ludziom chorym. Na czym ta pomoc polegała, nigdy się nie dowiedział. Ale w tamten czas był on dla niego aniołem opatrznościowym.
Po ponad dwudziestu latach młody człowiek, a teraz w pełni dojrzały, pojechał w tamte strony odszukać swojego partnera z tartaku. Nikt, kogo pytał nie umiał powiedzieć, czy ktoś taki w ogóle był kiedykolwiek.

To będzie ostatnia:

To historyjka, która wydarzyła się naprawdę. Miała ona swój czas wiele lat temu, ale może bliżej niż dalej, bo dotyczy człowieka w pełni dojrzałego, choć jak on sam mówi o sobie: nie wiem co to znaczy być dorosłym, ciągle czuję się jak dziecko, może już nigdy nie wydorośleję, a może nie chcę być dorosły. Zostawmy jednak jego dywagacje jemu, a przejdźmy do istoty zdarzenia. Człowiek ten mieszkał wtedy w dużym mieście i wolne chwile spędzał często włócząc się po parkach lub obrzeżach miasta. A było to na przełomie wiosny i lata. Tamtego roku aura była wyjątkowo zimna i mokra. Padały deszcze, było mokro i jeszcze raz mokro. Jemu to jednak nie przeszkadzało włóczyć się alejkami między drzewami w parku. Patrzył na srebrzyście lśniące liście, słuchał odgłosu padających kropel deszczu i tych, które, już raz zdążyły wylądować w konarach, podziwiał odbicia w kałużach i mącił je wchodząc w nie czasami, jak dziecko. Skubał wtedy jakieś ziarenka, może słonecznika. Słuchał śpiewu ptaków, które jak on nic nie robiły sobie z tego, że wszędzie było mokro. Ale jednak, zauważył, jak na jednej z gałęzi usiadł nieduży ptaszek cały zmoknięty. Odniósł wrażenie że jest bezradny. Patrzył na niego, jak szedł i przystanął, i dalej patrzył. On również spojrzał w jego stronę. Odruchowo (bezwiednie) wyciągnął z ust zmiażdżone na papkę ziarenka chyba słonecznika i wyciągnął na ręce do góry. - Tylko to mam – pomyślał. I stała się rzecz, która go zaskoczyła. Ptaszek sfrunął, usiadł na palcach i wziął trochę tej papki i poleciał do góry, niedaleko, do gniazda, w którym były jego (jej) młode. Myślał, że to przypadek, ale nie, ta ptaszyna ponownie znalazła się na gałęzi, z której obserwowała go wcześniej, więc jeszcze raz uniósł rękę i ona ponownie sfrunęła. Ta sytuacja powtórzyła się jeszcze raz, a może dwa. To już nie jest ważne. Ten człowiek w pełni dojrzały, odszedł stamtąd jakby wniebowzięty, wzruszony, do łez, nie dlatego, że mógł podzielić się, bo był to tylko mały okruszek, ale dlatego, że w tym momencie został obdarzony zaufaniem…