środa, 4 kwietnia 2012

Poranek.


Poranek





Cztery pory dnia 
  Poranek, Dzień, Wieczór, Noc
        (reminiscencje z Droszkowa - wiosna 2009)



 Obudziłem się… Otworzyłem oczy, rozejrzałem dookoła…, zobaczyłem ledwie widoczne znajome kontury stołu, krzeseł, pieca kaflowego w kącie, okien i zegara wiszącego między nimi na ścianie. Wskazywał piątą rano. Chwilę wcześniej nie było mnie tutaj. Tylko ciało leżało pogrążone we śnie. Gdzie byłem, za nim się obudziłem…
 Wstałem, dotknąłem bosymi stopami podłogi. Jej chłód momentalnie rozwiał reszki sennych marzeń i przywrócił rzeczywistości. No tak, gdzieś wcześniej wędrowałem, miałem jakiś cel, nie byłem sam… Z trudem próbowałem sobie przypomnieć historię zza zasłony...
 Podszedłem do pieca. Ciągle jeszcze był gorący. Oparłem się plecami o niego i poczułem jak całe mrowie cieplnych igiełek wnika w nagie ciało. Na stole obok parzyła się już poranna kawa. Cisza, żadnego szmeru. Wsłuchuję się i nie wiem, czy w obecność tu i teraz, czy tę co przed chwilą odeszła, jakbym chciał coś usłyszeć… 
 Tak,... już czas, by wyjść na spotkanie dnia nowego. Ubrałem się ciepło, bo i pora roku, kiedy rano zimno. Wyszedłem z kawą przed dom i przycupnąłem na niby ławeczce, bo z dwóch pieńków i deski poziomo położonej zbudowana. Zaczerpnąłem zimnego, rześkiego powietrza, potem haust kawy, zapaliłem papierosa, i wpatrzyłem się i wsłuchałem w wynurzający się z mroku poranek. Wszystko było uśpione, ale noc powoli zamykała swe oczy.  Niebo zrobiło się blade i z każdą chwilą traciło intensywność nocnego obrazu. Z nielicznych domów ulatują resztki snów, najróżniejszych i przedziwnych. Czmychają wraz z nietoperzami nocnych harców, gdzieś za góry, a może w przestrzeń kosmiczną, nieodgadnioną, z niknącymi gwiazdami. A wszystko w majestacie panującej ciszy, którą potęguje szemrzący nieopodal potok, zwany przez miejscowych Droszówką.
 Słońce jeszcze gdzieś za górami. Zbocza Dranicy osnuwa siwa mgiełka tak, że tylko szczytowe świerki wyraźnie rysują się na tle bladego nieba. Natomiast łąki przy potoku pokryte są srebrną szatą. Niepostrzeżenie robi się coraz jaśniej. W tej ciszy, budzącego się dnia, usłyszałem pierwsze nieliczne głosy ptaków. Powietrze nabrzmiałe wiosennym przebudzeniem, jest rześkie i chłodne. Wiatr, który często tu hula, gdzieś się zawieruszył, tak więc konary drzew tkwią nieporuszone, jeszcze bez liści, ale już z pąkami. Niebawem obudzą się i wypełnią przestrzeń pomiędzy nimi. Siedziałem cichutko, całym sobą wtopiony w ten poranny pejzaż…
 Ptasich głosów przybywało… Tak to rozpoczął się poranny koncert na wiele głosów. W dalszej i bliższej perspektywie jawiły się kolejne, jedne będące tłem, inne pojedyncze, popisem solowym, a przestrzeń obecna dookoła, niosła je po całej dolinie. Delikatne.., subtelne trela.., przechodziły z pierwszego planu w drugi, czyste.., bez fałszu.., niosły się gdzieś, hen, daleko… gdzieś, gdzie słychać było dzięcioła i myszołowa, a może jastrzębia wysoko kołującego na niebie i wydającego od czasu do czasu charakterystyczne jęki. Czas zatrzymał się … Misterium poranka codziennego, nabożeństwo, którego udziałem byłem ja i nie wiem, może ktoś jeszcze. Milczałem, słuchałem i patrzyłem dookoła… W końcu gdzieś obok szczytu Dranicy błysnął pierwszy promień słońca, zajrzał tu na chwilę, by moment później całe słońce jęło powoli wynurzać się zza góry…
 Zamyśliłem się…
 Mała wioska, położona w dolinie otoczonej z trzech stron grzbietami gór, z których to wypływa potok, przez nią przepływający i górującym nad nią Ptasznikiem, to Droszków. Taka jej oficjalna nazwa, choć są tacy, którzy mówią Droszów. Położona na krańcu tego kraju, w Ziemi Kłodzkiej, dla całej Ziemi zupełnie niewidoczna, dla Kosmosu nawet pyłem nie będąca. Kiedyś, zapewne trochę więcej niż pół wieku wstecz była dużą wioską, dzisiaj trudno powiedzieć jaki jest jej charakter. Jeszcze nie tak dawno, pięć, dziesięć lat temu było tu kilka gospodarstw, na łąkach pasły się krowy, po drogach jeździły zaprzęgi konne, kosiarze klepali kosy. Życie toczyło się na zewnątrz, na dworze wśród łąk i gór.
 Dzisiaj jest tu pusto, stare domy z zabudowaniami gospodarczymi, opuszczone niszczeją, popadają w ruinę, lub już ich nie ma, nieliczne ratowane zmieniają charakter zastosowania, kilka nowych nie z tej epoki, a ludzie, którzy tu mieszkają, codziennie rano dojeżdżają swoimi samochodami do pracy, do miasteczka niedaleko oddalonego. Jest ich na razie niewielu. Mała, ni to wioska, jak długo jeszcze pozostanie taka, zależy od samych jej mieszkańców. Ilu nowych tu nastanie, ile nowych domów wyrośnie według współczesnych technologii, czy zrobi się ruch na tej jednej drodze jaka tutaj jest, czy zapanują miejskie zwyczaje, które już teraz niepostrzeżenie się tu wkradają, dzisiaj trudno powiedzieć, ale zagrożenie jest ogromne.
 Już dzisiaj przez Droszków przejeżdżają współczesne limuzyny, drzewa stają się niewygodne i trzeba je wycinać, nie ma kosiarzy z kosami… Teraz od wiosny do jesieni kosi się kosiarkami spalinowymi, powodując dużo hałasu i kosi się nie dla pożytku jakiegoś, a tylko po to by w konkursie z innymi wioskami na najpiękniejszą, wygrać i zająć pierwsze miejsce dla niewiele wartej nagrody.
 Jeżeli tak się będzie działo dalej, przestanie Droszków wtedy być małą, zagubioną w świecie, cichą niby wioską. Takich miejsc jest wiele, są wszędzie. Gdzieś człowiek zgubił sens swojego istnienia, oddając się w niewolę współczesnej rzeczywistości…

 Ale wracając do dnia dzisiejszego, kiedy tak siedziałem na niby ławeczce przed domem, chłód poranka poczułem w końcu na sobie, więc wstałem i wszedłem na powrót do izby…


                                                                                            październik 2009
 
LW


2 komentarze:

  1. Poranek, to nie jest moja ulubiona pora dnia z wielu względów. Jednak ten poranek opisałeś cudownie ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Lechu woow....
    masz talent i zmysł obserwacji, jak pisarz, autor książek, powieści :)
    ac.

    OdpowiedzUsuń